literature

Zosia i Felek

Deviation Actions

slomiany-zapal's avatar
Published:
686 Views

Literature Text

Świeżo upieczony Komisarz ds. Zacieśniania Przyjaznych Więzów Wśród Narodów Europy* – czy też: Jacek Kowalski – był zdenerwowany. Co chwila ocierał czoło chusteczką całkiem teatralnym gestem. Pocił się obficie. Krzesła naprzeciw niego zajmowało rodzeństwo: mężczyzna rozparł się na siedzeniu niczym na ławie w knajpie i bezczelnie lustrował wzrokiem swojego rozmówcę; kobieta usiadła w pobliżu drzwi i sprawiała wrażenie zaprzątniętej zgoła innymi – ważniejszymi – sprawami.
Kilka minut temu, kiedy Kowalskiemu przedstawiono brata i siostrę, jego starannie wzniesiony światopogląd, owoc lat badań i przemyśleń, legł u posad. Słyszał różne pogłoski, mniej lub bardziej prawdopodobne plotki, ale nie podejrzewał… Cóż, wygląda na to, że tak naprawdę nigdy nie brał na serio słów swoich kolegów.
- Tak więc… Hm… Nie wiem… Nie bardzo wiem, jak mam się do państwa zwracać? – wyjąkał komisarz.
Mężczyzna zabrał głos:
- No, nasi ludzie nazywają nas bardzo różnie! Może być: „Polsko", „Ojczyzno"… Ale pan komisarz to, jak woli, może po prostu po nazwisku – dodał, dostrzegając pąs na twarzy rodaka.
- Ach, tak – powiedział Kowalski, chcąc ukryć zażenowanie. – Tak więc, panie… Łukasiewicz – zwrócił się do mężczyzny, bo kobieta wydawała się być niezainteresowana rozmową. Zaraz jednak uprzytomnił sobie, że to niegrzeczne, a przecież nie chciał uchybić własnemu narodowi. – Pani Łukasiewicz… A więc, czemu zawdzięczam przyjemność rozmowy z… hm… personifikacjami państwa polskiego?
- Nie rozmawia pan z personifikacjami państwa polskiego – zaprzeczył Łukasiewicz – lecz z narodem polskim.
- Och – westchnął Jacek, zupełnie zbity z tropu.
- Feli, mamy za zadanie uświadomić pana komisarza, nie jeszcze bardziej namieszać mu w głowie – odezwała się kobieta. Zwróciła się do Kowalskiego – Jak mój brat słusznie sprostował, nie jesteśmy państwem polskim. Gdyby tak było, to kiedy na 123 lata Polska zniknęła z map Europy i my byśmy zginęli.
- Ale tak się nie stało – stwierdził Feliks. – Mam masę wspomnień z tamtego okresu. Zawczasu pomieszkiwałem wcale niemało na obczyźnie. Tak jak i Zosia.
- Przepraszam, jeżeli poczują się państwo dotknięci… Jak to możliwe, że ktoś taki jak wy w ogóle istnieje? – wypalił Jacek.
- Widzi pan – zaczęła kobieta. – Naród – to jest, zbiorowość ludzka – jest wspólnotą niezaprzeczalnie funkcjonującą w świadomości ludzkiej, w dodatku o niebagatelnym znaczeniu, a mimo to wciąż nie sformułowano jego spójnej definicji. Zaś antropomorficzne personifikacje nacji… – Komisarz chciał zabrać głos, jednak powstrzymał się. Przypuszczał, że „aleosochozi" nie zostałoby dobrze przyjęte przez jego rozmówców – …są jedną z największych zagadek współczesnej nauki.
- Słowem: to, że istniejemy jest, tak na zdrowy rozum, niemożliwe – wtrącił Łukasiewicz. – Tyle że, no… istniejemy.
Siostra spiorunowała go wzrokiem i podjęła wątek – Pytanie o przyczyny materializacji wartości jest rzeczywiście problematyczne i, być może, frapujące, lecz nie nam nad nim rozważać. Interesują nas skutki, czyli istnienie uosobień dusz narodów. – Zosia przerwała dla zaczerpnięcia oddechu. – Obawiam się jednak, że sytuacja nie jest tak prosta, na jaką wygląda.
- A-ale – bąknął Jacek – jakaż jest w tym trudność? Liczbę narodów wystarczy po prostu pomnożyć przez dwa. To przecież nie może być tak skomplikowane, prawda?
- Pan komisarz chyba żartuje – ofuknęła go Zosia. – Zapomina pan o wielu istotnych kwestiach. Grupy etniczne, pogranicza, protonarody, kolonie czy tak zwane „wrzody systematyki" – wymieniała. – Dopiero robi się wesoło!
- Chcę wiedzieć tylko to, co jest konieczne – uprzedził Kowalski. Zosia zmierzyła go taksującym spojrzeniem.
- Dobrze – zawyrokowała. – Felek?
- Melduję się!
- Myślę, że naturę personifikacji narodów najlepiej będzie wytłumaczyć na naszym przykładzie – powiedziała Zosia i odchyliła się na krześle na znak, że teraz Feliks przejmuje pałeczkę. – Tylko nie pajacuj – upomniała brata.
- Czy pan komisarz wie, kim jestem? – zapytał pogodnie Feliks. To pytanie zupełnie zbiło Kowalskiego z pantałyku.
- No… jak to: kim? – odezwał się niepewnie. Słowa „moją Ojczyzną" uwięzły mu w gardle, więc zamiast tego powiedział – P-pan Feliks Łukasiewicz… Pol…
- A gdzie tam! – przerwał Jackowi. – Nazywam się Feliks Łukasiewicz, ale nie jestem przesadnie przywiązany do tego nazwiska. W średniowieczu nazywano mnie „Polonią" bądź Koroną, później miałem bardzo różne imiona. „Feliks" utarł się w XIX wieku, kiedy zapanowała moda na imiona wśród krajów (wtedy również moja siostra została ochrzczona Zofią). Wydało mnie się wówczas, że to najodpowiedniejsze z imion. Bóg mi świadkiem, że niczego nie potrzebowałem tak, jak szczęścia. Oficjalne nazwiska zostały wprowadzone dopiero po I wojnie światowej (kiedy w 1918 roku odradzało się moje państwo, dostałem dokumenty na nazwisko Feliks Łukasiewicz**), a upowszechniły dopiero po II wojnie światowej. Mimo to wiele narodów nadal nie ma nazwisk. Przykładem z Europy jest Białoruś – Natasza to po prostu Natasza.
- Personifikacje narodów posiadają własne dokumenty? – zapytał Jacek ze zdziwieniem. – A więc ma pan dowód osobisty? Normalny, taki jak zwykli ludzie?
- Jak i każdy obywatel – potwierdził Łukasiewicz z uśmiechem.
- W dowodzie podana jest data urodzenia – zauważył Kowalski.
- Bezsprzecznie – odpowiedział Feliks. Jacek odniósł wrażenie, że tylko świadomość reakcji siostry powstrzymała go od dodania „Sherlocku". – 11 listopada roku… hm… tego, który obecnie sprawia, że mam znów dwadzieścia lat. Do czego pan zmierza?
- To tylko umowna data urodzenia…  ale przecież musiał pan się kiedyś urodzić!
Feliks pogrążył się w myślach. Komisarz czekał cierpliwie, aż Łukasiewicz będzie gotowy, by przemówić. Rysy mężczyzny złagodniały, a na jego twarzy malowała się melancholia. W tej chwili był daleko, daleko stąd.
- Narodziłem się, myślę, wraz z nastaniem Polan (jeżeli rzeczywiście oni istnieli) czy może później. Nie pamiętam tego. Moje najwcześniejsze wspomnienia datuję na przełom X i XI wieku, czyli początki chrystianizacji moich ziem, lecz nie uważam, bym wtedy urodził się.
Pamiętam pogańskie rytuały i święta. To tylko przebłyski wspomnień; możliwe, że obejmują one wczesne lata chrześcijaństwa, kiedy to jeszcze pogaństwo wciąż było powszechne.
Narody dorastają jak ludzie – mniej, więcej – tyle, że w skali makro. To jasne, że w szczególnych okolicznościach (ważkie wojny, rewolucje polityczno-kulturalne, przełomowe wydarzenia w historii) naród dojrzewa bardzo szybko i w przeciągu kilku ludzkich lat może zmienić się nie do poznania. Ale przeskok z wieku niemowlęcego do dorosłości z pominięciem całego okresu dorastania nie jest możliwy.
Dlatego właśnie przyjmuję, że pogaństwo to lata mojego niemowlęctwa, a średniowiecze rozpoczyna moje dzieciństwo.
- W średniowieczu to Feli był uznawany za personifikację Królestwa Polskiego – odezwała się Zosia. – W owym czasie poczucie tożsamości narodowej drzemało jeszcze w naszych ludziach, dlatego identyfikowano nas z państwami. Moja pozycja umocniła się później, po unii lubelskiej. Lojalność krain w przeszłości była zmienna. Różnice między nami pogłębiło rozbicie dzielnicowe i ani rok 1320, ani 1569 nie przyniósł zmian na lepsze. Paradoksalnie to dopiero rozbiory skupiły inne krainy wokół Feliksa i mnie, a kolejne zrywy narodowo-wyzwoleńcze wykształciły nowoczesny naród polski.
- Wybaczy pani… To musi być niesamowite… wciąż pamiętać wydarzenia sprzed wieków.
- Nie aż tak niesamowite – odpowiedziała skromnie Zosia. – Wydaje się, że nasza pamięć jest o wiele pojemniejsza niż ludzka, ale to fałszywe przekonanie; tak jak ludzie nie pamiętamy najwcześniejszych lat naszego życia – po prostu żyjemy dłużej, a upływ czasu liczymy w stuleciach.
Jacek zadumał się nad jej słowami.
- Nie rozumiem jednego – powiedział niepewnie. – Żyją państwo na tym świecie setki lat… Przetrwali państwo rozbiory, najazdy, druzgocące wojny… Tymczasem Polska boryka się z poważnymi problemami, nierzadko bliźniaczo podobnymi do tych, które zatruwały ją w przeszłości. Czy tak musi być? Czy nie mogliby państwo skorzystać ze swojego doświadczenia, by uchronić się przed klęską? – Jacek zdawał sobie sprawę, że brzmi to jak oskarżenie, ale nie cofnął się.
– To nie jest takie proste – westchnęła kobieta. – Nie możemy wpływać na naszych rodaków, to ich myśli i odczucia nas kształtują – to zasadnicza różnica pomiędzy nami a zwykłymi ludźmi. Pan komisarz może odnieść mylne wrażenie, że nie mamy wolnej woli, jesteśmy niewolnikami milionów Polaków… To jednak nie jest prawdą. To, co czuje naród – ludzie – czuję i ja. Nie muszę przekonywać siebie do ich racji, bo ich racje są moimi. Nie potrafię wytłumaczyć, jak to działa: ta swoista tożsamość dusz i sumień – niemniej jednak tak jest.
- Ale nie zawsze naród jest jednomyślny – zauważył Feliks.
- Na ogół to tylko nieznaczne rozdźwięki, ale nie raz zdarzyło się, by w Polsce żyły obok siebie dwa antagonistyczne obozy, zwalczające się nawzajem. Wzajemna niechęć prowadzi do coraz częstszych utarczek…
- …których punktem kulminacyjnym jest wojna domowa – dokończył Łukasiewicz. – Tak właściwie to coś w rodzaju wielkiej awantury pomiędzy mną a siostrą. Zarzewiem konfliktu z reguły jest jakieś totalne głupstwo, fraszka, ale w trakcie wojny już nikt o tym nie pamięta. Każdy pretekst jest dobry, a przecież zawsze można znaleźć wymówkę post factum. Niech pan tak na mnie nie patrzy – myśli pan, że 1000 lat wspólnej historii to mało? Szczerze wątpię, czy nawet święty byłby w stanie wytrzymać tyle czasu w pokoju i harmonii.
Mężczyzna mówił z przesadną nonszalancją, która wydała się komisarzowi nie na miejscu. Trudno było uwierzyć, że opowiada on o krwawych starciach, które podzieliły jego i siostrę, notabene obecną w tym samym pomieszczeniu. W oczach Feliksa płonęły wyzywające ogniki.
Zosia nie zareagowała na prowokację, albo po prostu Jacek miał zbyt wybujałą wyobraźnię.
- Czy pan komisarz ma jeszcze jakieś pytania? – zapytała go uprzejmie.
Pytania? O, tak, Jacek miał wiele pytań, do licha i trochę! Może na początek: „dlaczego, do cholery, nikt nie uprzedził mnie o tym szaleństwie?!".
- Nie, dziękuję – odpowiedział cicho.
Tik
Tak…
- No… ta… – podsumował niezbyt elokwentnie Feliks. – Na tym, myślę, kończy się nasza rola…
Kowalski chciał zostać sam, przemyśleć to, co usłyszał, jednak Zosia i Feliks nie kwapili się do wyjścia. Wyprosić ich – niewybaczalne faux pas, ale z drugiej strony… Komisarz zaczął nerwowo przytupywać. Dlaczego, ach, dlaczego oni jeszcze nie wychodzą?
Tik
Tak
Tik
Tak…
Wreszcie kobieta przerwała niezręczną ciszę.
- Felek… – powiedziała zmartwiona. – On nie wie, w co się pakuje…
„Felek" podrapał się po głowie.
- W końcu to rodak… Chyba może liczyć na fory. – Łukasiewicz mrugnął do Jacka porozumiewawczo. – Ale, jakby co, to wie pan: nieoficjalnie.
Kowalski patrzył to na jedno, to na drugie bez zrozumienia.
- No, dobra! – Feliks klasnął w dłonie. – Garść faktów, które mogą okazać się… co ja mówię! są niezbędnym minimum, które musi pan znać, aby przeżyć tę kadencję. Na początek: Rosja!
- A-ale ja myślałem – zaprotestował Jacek – że będę miał kontakt jedynie z krajami Unii!
- No, w teorii tak – zgodził się Łukasiewicz.
- Ale w praktyce nie – dodała Zosia. – Dlatego pan komisarz musi być przygotowany na niespodziewane… zwroty akcji.
- Rosja to taki zwalisty chłop. Od razu pan go pozna. Cuchnie wódą na kilometr, a jego wyraz twarzy… Oglądał pan może „Lśnienie"?
- Radziłabym na niego uważać – ostrzegła Zosia. – Nie znosi sprzeciwu i jest nieobliczalny, gdy coś idzie nie po jego myśli. Zupełnie jak dziecko, tyle że bardzo duże i bardzo niebezpieczne.
- Wołamy go czule: Wańka – powiedział Felek.
- Tylko Feluś tak na niego woła – sprostowała Zosia. – Nazywa się Iwan Bragiński.
- Bragiński? – powtórzył Jacek. – Przecież to polskie nazwisko!
- No, ba! – odparł Feliks z satysfakcją.
- Czegoś tu nie rozumiem – powiedział Kowalski. – Myślałem, że każde państwo jest reprezentowane przez kobietę i mężczyznę?
- No, jest jeszcze Katiusza – przyznał niechętnie – ale najlepiej będzie, jeżeli uczyni pan wszystko, co w pańskiej mocy, by jej nie spotkać, proszę mi wierzyć.
Jacek wierzył.
- To może teraz Turcja? – zaproponowała Zosia. – Radziłabym podjąć stosowne środki ostrożności. Na początek, powinien pan omijać wszystkich podejrzanych Arabów szerokim łukiem. – Zreflektowała się. – T-to znaczy… Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało! J-ja nic nie mam do Arabów…
- Bez nerwów, Zoś, tu sami swoi. Nie musisz kłopotać się poprawnością polityczną – uspokoił ją brat.
- Myślę, że przede wszystkim należałoby wspomnieć o tych, którzy interesują pana komisarza najbardziej: o państwach Unii – zasugerowała Zosia, wciąż zmieszana.
- Niemcy? – rzucił Feliks.
- Blondyn, niebieskie oczy… wypisz, wymaluj Hitlerjugend.
- Ma na imię Ludwig, a jego siostra – Helga. Potężna baba, nie sposób jej przeoczyć, tak samo jak Griet, ha, ha, ha… Griet to Holandia. Ale bez obaw, pan komisarz nie powinien mieć problemów z odróżnieniem ich. Ta brzydsza – to Niemka.
- Jesteś okropny – zbeształa go siostra, ale z uśmiechem.
Jacek słuchał rodzeństwa w niedowierzaniu. Nie pojmował, jak oni mogli opowiadać o Niemcach, Rosji, ba, nawet Turcji, bez żalu, swobodnie o nich żartować… Kowalski był wykształconym człowiekiem, interesował się historią i dobrze wiedział, czyja krew i przez kogo przelana zapisała jej ciemne karty.
- Czy to nie jest dla państwa trudne – zagaił. Mówił powoli, ważąc każde słowo, w namyśle przeciągając sylaby. – Obcować z nimi wszystkimi… z narodami. Krwawe wojny, wiekowe zatargi… Mają państwo wystarczająco dużo powodów, by ich wszystkich, każdego z osobna, nienawidzić…
Zaraz stropił się. Feliks uśmiechnął się smutno, Zosia spuściła wzrok. Jacek już układał w myślach przeprosiny, chciał odwołać swoje nieopacznie zadane, lekkomyślne pytanie…
- Widzi pan, z narodami jest jak z ludźmi – odezwał się mężczyzna. – Trudno… trudno czasem pozostać chłodnym, uprzejmym, kiedy krew zalewa, a przed oczami wciąż trzydziesty dziewiąty, czterdziesty czwarty, dziewiętnasty… Ale żyjemy dalej. Wojenka nam już obrzydła. Myślę sobie: kiedyś. Kiedyś pomszczę, a może i nie, nadejdą lepsze czasy. W Europie, zwyczajem, najkrwawsze wojny pozostają w rodzinie. Wie pan, jak to jest. Ja ich wszystkich kocham, jak i nienawidzę. W życiu spotkało mnie dużo złego, ale ja sam nie jestem bez winy. Od czasu do czasu dobrze jest powojować… Pamięć, chwała Bogu, odśmieca się. Nie pamiętam wszystkiego; pogaństwo – ba!, wieki średnie – jak przez mgłę. Byłem dzieckiem. Czy pan pamięta swoje dzieciństwo? – Najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi. – Tłuczemy się od zarania dziejów, a zaraz – do szklanki! I tak się żyje. Myśli pan: narody, wielkie dziwy, patos… A my: zwykli ludzie, może trochę bardziej skrzywieni…
Zapewne pan komisarz miał inną wizję mojej osoby. Nie jestem kimś wyjątkowym – ani ja, ani mnie podobni; gdyby tak było to jakże moglibyśmy reprezentować prostych ludzi? Dlatego potrzebujemy poetów: aby dodali nam trochę animuszu, trochę elokwencji i powagi…
Jacek nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Zawsze wyobrażał sobie Polskę jako dumną i waleczną dziewicę, której mądrość i piękno były niekwestionowalne i  ponadczasowe, chociaż – oczywiście – nie brał tych wyobrażeń na poważnie. Był przecież rozsądnym człowiekiem.
- A pani? – zwrócił się do Zosi.
Dziewczyna posłała mu smutny uśmiech, bardzo podobny do uśmiechu swojego brata, a jednocześnie zupełnie inny: piękny, onieśmielający. – Cóż, byłam kobietą. I jestem – dodała, w odpowiedzi na pytające spojrzenie Kowalskiego – a jednak… jakbym wcale nie była. Pan komisarz nie zrozumie, pan jest człowiekiem innej epoki. Nie wie pan, co znaczyło kiedyś „być kobietą"… Ja i Feliks mamy wspólną historię, a jednak nasze postrzeganie wydarzeń różni się tak bardzo, że często nie potrafimy dojść do porozumienia w kwestii naszej przeszłości. – Westchnęła. – Czasami wydaje mi się, że kiedyś było lepiej… łatwiej. Wie pan, a może pan nie wie… Mojemu bratu o wiele szybciej przyszło przystosować się do nowych realiów, pędu ostatnich dekad. Nagłe zmiany w obyczajowości przerażają mnie…  Ja… – Piękne, zielone oczy Zosi zaszkliły się. Jacek nie wiedział, co powiedzieć.
- Dobry Boże! – zawołała Zosia nienaturalnie piskliwym głosem. – Już szósta? Dziękujemy panu komisarzowi za uroczą rozmowę, ale czas nas nagli… Mamy w planach bardzo ważne… e… No, musimy zrobić bardzo ważne… e… – Zebrała się w sobie. – …to! Tak, to! To bardzo ważne. Do widzenia!
* Fikcyjne stanowisko w Komisji Europejskiej.
** Nie jestem pewna, jakie dokumenty były wówczas wydawane i czy w ogóle były wydawane już w 1918 roku. Jeżeli ktoś ma na ten temat jakieś informacje, proszę o kontakt.
--------------------------------------------------
Tekst powyżej jest czymś w rodzaju wstępu, rozdziału 0 czy jakkolwiek to nazwać – w każdym razie nie funkcjonuje jako samodzielny twór literacki i jest tylko pośrednio związany z właściwą akcją opowiadania. Rozdział pierwszy opublikuję na dniach albo w przyszłym stuleciu.
Rozdział 1: [link]
~
Hetalia belongs to Himaruya Hidekaz.
Story above belongs to me.
© 2012 - 2024 slomiany-zapal
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In